wtorek, 9 października 2012

Warszafka kusi, zakup być musi.

Witajcie :)

Jakiś czas temu przejeżdżałam przez Warszawę, a to za sprawą podróży do miasta w którym się urodziłam.
W dzień rocznicy śmierci taty zostawiłam pod opieką mojej mamy Dawida i wyruszyłam o godzinie 6 rano do stolicy. Niestety natrafiłam na ten zimniejszy i ponury dzień, widoki nie dopisały.
Dotarłam do Warszawy, później na WKD i Dworzec Zachodni. Kolejna przesiadka w autobus do Płońska, półtorej godziny i byłam na miejscu. Wybrałam się do kwiaciarni w poszukiwaniu ładnej wiązanki. Później potuptałam na cmentarz. Czas naglił i nie było czasu na odwiedziny moich ulubionych sklepów.
Ta sama trasa, pogoda bez zmian. W Warszawie okazało się że mam jeszcze godzinkę do busa, a że postój jest pod Pałacem Kultury to podreptałam do Złotych Tarasów z zamiarem zakupu czegoś dla Dawida.

Pierwszy przystanek - H&M i upolowana czapeczka na zimę dla synka za 14,90 zł, mi nie wpadło w oko nic. Bramki powariowały i piszczały z każdym krokiem klientów.

Drugi przystanek - The Body Shop, obejrzałam asortyment i zdecydowałam się na zakup kremu do golenia dla mojego męża. Nosiłam się z zamiarem zakupu peelingu, jednak wszystkie zapachy mi się mieszały i nie wybrałam żadnego (cena 65 złotych troszkę odstraszała). Dostałam kilka próbek i miałam zamiar zakończyć swoje łowy i podreptać do busa. Na szczęście tak się nie stało.

Kolejny i ostatni przystanek - Inglot.
Wierzcie albo nie, ale pierwszy raz zdecydowałam się na zakup Inglot - owych kosmetyków. Za sprawą bardzo miłej Pani która posadziła mnie w fotelu i dobrała odcień podkładu którym okazał się numer 41 w moim "koszyku" znalazła się także baza pod makijaż oraz puder transparentny.

Gdyby nie to że czas naglił, a do busa zostało 25 minut, zakupiłabym pewnie i tusz, cień, eye liner czy inne cuda. Obsługa bardzo miła i moje zdziwienie ogromne, gdy przy kasie zapłaciłam jedyne 65 złotych. Ciężko się przyznać, ale zawsze moje wyobrażenia o Inglocie sięgały ceny za podkład ponad 50 złotych wzwyż. Myliłam się i to bardzo. Zapłaciłam, i popędziłam na busa.

Siedząc wygodnie w fotelu delektowałam się delikatnym zapachem który ulatniał się na mojej buzi dzięki wykonanemu makijażowi w Inglocie.Otworzyłam torebki i napajałam oczy widokiem małych czarnych opakowań.
W domu byłam o godzinie 20, a uśmiech mojego dziecka gdy mnie ujrzało - bezcenny. W końcu mama zabrała ze sobą cyca a synek się stęsknił. Pewnie nie tyle co za mamą, a za przytulnym i ciepłym cycem który daje takie dobre mleczko. Pierwsze wrażenie o produktach Inglot bardzo pozytywne. Póki co, czekają na swoją kolej w użyciu, czas powykańczać "starocie".

Co godnego uwagi możecie mi polecić z Inglota, abym następnym razem mogła wejść i wyjść nie oglądając się na wyprzedaże? :)))

6 komentarzy:

  1. ja jakoś nie mogę się do inglota przekonać..zapewne za sprawą Pań, które osaczają zanim zdążę podejść odo wysepki czy półki.
    ostatnio w Warszawie same takie zimne dni ;/
    Ps. Obserwuję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja z Inglota uwielbiam cienie,pojedyncze, potrojne, matowe, satynowe, wszystkie:)
    Calkiem nieduzo zaplacilas za te wszystkie produkty, tez bym sie spodziewala wiecej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niezłe zakupy :) Ja jestem jakoś tak uprzedzona do Inglota - pewnie przez lakiery, których jakoś nie lubię :/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja rzadko spoglądam na kosmetyki Inglota i szczerze mówiąc nawet nie mam dobrego wytłumaczenia dla siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ja nie mam nic z Inglota w tym momencie, ale cienie mogę spokojnie polecić :) zawsze tęskno patrzę na nie, gdy przechodzę obok stoiska ;p

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Odpowiem na niego pod postem na moim blogu.
Nie życzę sobie autopromocji "Zapraszam" czy "Obserwujemy?".